Błogi spokój
Tak sobie wspominam. Siedzę w ogródku hotelowej kawiarni (zwanym Ogrodem Zimowym), jest długi majowy weekend, późne popołudnie. Jest nieszczególnie ciepło, więc jako wieczny zmarzluch korzystam z ciepłego kocyka wiszącego na moim kawiarnianym fotelu. Przede mną kawa, książka i oczywiście coś słodkiego, a we mnie poczucie, że jest tak miło, a przede wszystkim, że nic nie muszę. Hotel jest dość spory, zgodnie z informacją zaczerpniętą ze strony internetowej znajduje się w nim 166 pokoi, co może zgromadzić całkiem pokaźną gromadę gości, niemniej jego duży obszar powoduje, że łatwo wygospodarować zupełnie zaciszne miejsce, gdzie nikt sobie nawzajem nie przeszkadza, ot, jak chociażby ja i mnie teraz.
Byłam wcześniej na zabiegu Illuminating Radiance, na który moja twarz zareagowała świetnie i teraz przez kilka dni będzie się utrzymywał na niej przyjemny efekt rozświetlenia. Zwizytowałam też już grotę solną, której zresztą nie przegapiam nigdy, jeśli tylko znajduje się w SPA, w którym akurat jestem. Nie jest tutaj szczególnie duża, ale odczucia są intensywne. Przede mną w kolejnym dniu jeszcze jakiś przyjemny zabieg – może masaż gorącymi kamieniami, a może coś ciekawszego, jak chociażby masaż bambusem, a może masaż głowy Kumkumandi – pewnie ten ostatni, jeśli tylko uda mi się przy zapisywaniu na zabieg, zapamiętać jego nazwę…
Test Browaru
Jakiś czas później, gdy przyjechałam już jako żona, okazuje się, że w tym SPA jest także interesująca oferta dla Panów, albowiem przy hotelu znajduje się Browar Jan, w którym, jak to w browarze, warzone jest własne piwo, służące jednakże nie tylko celom konsumpcyjnym, ale i pielęgnacyjnym w SPA. Nie podejmuję się testować tych specyfików na własnej skórze, za to chętnie porywa się na to Mąż. Czyni to w sekwencji: relaksujący masaż całego ciała, kąpiel w piwie z poczęstunkiem piwnym i powrót do pokoju. Wróciwszy ze swojego wygładzającego zabiegu parafinowego na stopy i dłonie, czekam na niego w pokoju i gdy drzwi się otwierają, muszę przyznać, że nieczęsto zdarza mi się obserwować go w tak rozanielonym stanie (co więcej – to rozanielenie trwa na samo wspomnienie aż do dzisiaj). Masaż podobno cudownie rozluźnia, a kąpiel jest bardzo specyficzna i wyjątkowo przyjemna. Nie wspominając o tym, że łączy się ją z poczęstunkiem piwkiem wytwarzanym w rzemieślniczym browarze, a więc też takim, którego nie pija się zazwyczaj. Wszystko to tworzy genialny klimat odprężenia (Mąż wyznaje po cichutku, że jeszcze z dziesięć minut w tej kąpieli, a musieliby go chyba przynieść do pokoju), a przecież do tego dorzucamy jeszcze i inne atrakcje hotelu, jak chociażby kolacje w chacie grillowej i wieczorne spacery po przylegającym do kompleksu hotelowego lesie.
Mamo! Robimy ziuuuu!!
Będąc za trzecim razem zastanawiam się, jakim cudem za poprzednimi razami nie zauważyłam tych milionów dzieci przetaczających się przez kompleks hotelowy. Fakt, faktem – mają tu co robić. Hotel dysponuje świetną strefą basenową – zarówno basenem zewnętrznym z dwiema ogromnymi zjeżdżalniami, jak i basenami wewnętrznymi. Jest tutaj też ogromny wewnętrzny pokój zabaw (największy bodaj jaki widziałam w hotelach, czy to w kraju czy zagranicą) i spory zewnętrzny plac zabaw (z dmuchanymi zamkami, kulkami etc.). Są też oczywiście animacje, więc matka może spokojnie pójść na Eliksir Młodości „Thalgolift” (świetnie poprawił napięcie skóry!), a towarzystwo niepotrzebujące odmładzania zostało zaangażowane w jakieś indiańskie historie. Dobra – chwila dla siebie, bo potem trzeba robić ziuuuu do basenu z Indianami.
„Hotel Villa Verde Congress & Spa****” w Zawierciu
To tam!
Przeczytaj także: Co Ty wiesz o Lublińcu?