Przeżyć święta i nie zwariować

Autor: Anna Harasimowicz
11 grudnia 2020
fot. Kaboompics.com/Canva

Od razu mówię, że złota recepta na przetrwanie Bożego Narodzenia bez perturbacji nie istnieje. Nie bez przyczyny pod koniec roku psychoterapeuci mają ręce pełne roboty. Jednak mam wypróbowanych kilka chwytów, nierzadko skutecznych.

Anna Harasimowicz/ fot. Dominika Wiśniewska

Wydaje się, że sielankowy obraz świąt, uśmiechniętej rodziny przy bajecznie zastawionym i ozdobionym stole, jak z reklamy, to widok zaprzeszły, z głębokiego dzieciństwa (chwała tym, którzy nadal tak je obchodzą). Później, z roku na rok, jakby barwy się trochę spierają, blakną, a na koniec okazuje się, że najbardziej tęsknimy za wolnymi dniami, które kalendarz świąt nam zapewnia. Wymiar duchowy i religijny, dawniej czysty, zaczyna zachodzić mgłą, bo ze świecą szukać Pasterki, gdzie ani słowem nie zostanie poruszony choćby jeden palący temat społeczno-polityczny. Ale nie wolno się poddawać i zawsze warto pracować nad osiągnięciem idealnej atmosfery świąt.

Z punktu widzenia świeżego pokolenia

Boże Narodzenie pełne magii zapewniają nam dzieci. Bez nich samo ubieranie choinki wydaje się często kiepskim, infantylnym pomysłem, o zbieraniu karpich łusek nie wspominając. Jednak gdy dorastają i są „centralnie na nie”, już zaczyna być niewesoło. Bo okazuje się, że pomysł, by siedzieć przy stole cały wieczór śpiewając np.: „A Klimas porwawszy barana jednego i Staszek czym prędzej schwytawszy drugiego, tych bydlątek parę, Panu na ofiarę. Hej, kolęda, kolęda” – to kompletna „skifa”, którą należy zgłosić do WWF, Marcina Dorocińskiego i Mai Ostaszewskiej. Natomiast to, żeby jeść płetwale w tylu wymyślnych formach, musiał jakiś „kasztan” lub „kompletny dzban” wymyślić. No i masz problem, bo nic niewegańskiego do ust nie wezmą, a i nie pośpiewają z kuzynostwem. Rada pierwsza: jeśli się zatem da, warto zadbać o zaproszenie na święta młodszych dzieci, które jeszcze wierzą w pierwszą gwiazdkę i rubasznego świętego. Wtedy mamy szansę na „wyczesane po konkrecie” Boże Narodzenie.

Natomiast to, żeby jeść płetwale w tylu wymyślnych formach, musiał jakiś „kasztan” lub „kompletny dzban” wymyślić.

Zakarbowane w pamięci zachowania ratunkowe

Odwracając perspektywę pamiętam, że w dzieciństwie, aby dotrwać do najważniejszego etapu Wigilii, czyli prezentów, trzeba było przetrwać kilka trudnych etapów. Pierwszy to przywitanie wszystkich gości, co nigdy nie należało do moich ulubionych interakcji społecznych. Wysmarowana karminową szminką Celii przez rudą ciotkę przybyłą z południa oraz potargana przez kuzyna, który tylko szorując wielką łapą po moim ciemieniu umiał okazywać sympatię dzieciom, stawałam się tak naelektryzowana i najeżona, że chętnie uciekłabym przez najbliższe okno. Niestety kolejkę powitalną niedługo po przywitaniu  trzeba było powtarzać przy łamaniu się opłatkiem. I znów od początku karuzela przewijających się nachylonych nade mną twarzy, jak u Hitchcocka czy Polańskiego, zabierała mi tlen. Do pasji doprowadzali mnie wąsaci wujowie o wibrysach pachnących Pliską, które to remedium zażywali leczniczo od wczesnych godzin 24 grudnia, czyli momentu, gdy należało ukatrupić karpie pływające w wannie. Siedzieli we dwóch lub trzech w łazience i dodawali sobie odwagi przed morderstwem, tak że w oparach alkoholowych i żartach szybko tworzyła się tam enklawa, gdzie następni szukający ratunku dołączali. W tym samym czasie w kuchni tworzyła się antagonistyczna grupa kucharek sześciu, krytykująca klub łazienkowy, ale niejako od niego zależna, więc atakująca jedynie słownie i to szeptem nad kutią: „Ciekawe, czy już siedzą pod wanną pokonani przez karpie?”. Wieczorem sama stosowałam tę technikę łazienkowego schronu. Zauważyłam, że im liczniejsze grono gości, tym łatwiej tam się ukryć przed największym atakiem całuśnych ciotek przybyłych na wieczerzę. Tu apeluję: nie męczmy dzieci, bo przestaną lubić święta. Niestety, z wiekiem ten myk ze schronem coraz trudniej było wykorzystać. Dlatego znalazłam nowe sposoby.

Kolejna rada – rodzinny PR

Trudnym etapem jest usadzenie przy wigilijnym stole wszystkich tak, aby nie doszło do rodzinnego Pearl Harbor. Warto poświęcić na to czas, a potem skrupulatnie wyegzekwować realizację planu, bo dobre rozdzielnictwo miejsc, czyli strategicznych stanowisk bitewnych, to połowa sukcesu.
Polecam też zrobić dobry uczynek i zaprosić do rodzinnego stołu przyjaciół, którzy w dwójkę lub czwórkę spędzają święta i jest im w tym układzie smutno (nie dotyczy to wszystkich małych gron, jak wiadomo). Siły zostaną wówczas rozłożone, może uda się rozładować waśnie polityczne, które ostatnio w większości domów psują wigilijną wieczerzę.
Co odważniejsi potrafią nawet przy jednym stole pojednać rozległe rodziny patchworkowe, co wzbudza u mnie wielki podziw. Mama z mężem i tata z konkubiną oraz ich dzieci w sielankowym nastroju nad siankiem – gdybym nie widziała u znajomych, nie uwierzyłabym, że tak można.
Łączenie dużo w życiu ułatwia. Pamiętam święta u krewnych, gdzie odwiedzano 4 wigilie, bo rodzice z teściami żyli „nie bardzo”, babcia skłócona z synową oraz z rodzoną siostrą, więc do obu też trzeba było się udać oddzielnie, a co do terminu, która o której przyjmuje, toczyły się tygodniami napoleońskie batalie prowadzone przez pośrednika, jak mafijnego consigliere. Jednym słowem Wielka Pardubicka.

Odwracanie uwagi jako następna metoda

Jeśli już niczemu nie da się zaradzić i przy stole wybuchnie awantura o konsystencję galarety otaczającej dzwonka karpia lub kondycję Trybunału Konstytucyjnego, trzeba mieć zawsze w zanadrzu miły i angażujący wszystkich temat. Na przykład: „A pamiętacie jak w stanie wojennym szwagrowie wieźli pół świniaka na święta w maluchu i zatrzymali ich milicjanci po godzinie policyjnej na trasie katowickiej w szczerym polu?”. Inną metodę ma moja mama. Wyciąga w takim momencie telefon i odczytuje życzenia dla rodziny od znajomych wysyłających cyber-wierszyki, które irytują wszystkich, ale też każdy lubi ich masochistycznie słuchać. Najbardziej cieszy, gdy wysyłają w grudniu: „wesołego baranka, zajączka, jajka, alleluja”. Jeśli wśród wymienianych życzeniodawców znajdzie się nielubiana postać lub w długim łańcuszku życzeniobiorców zabraknie np. ciotki z pomorskiego, wtedy burza przy stole może rozpętać się na nowo. Dobrze wówczas zakrzyknąć: „Kto ma ochotę na barszcz?”.

...wtedy burza przy stole może rozpętać się na nowo. Dobrze wówczas zakrzyknąć: „Kto ma ochotę na barszcz?”

To daje nam następne kilka minut, bo część osób angażujemy w zbieranie naczyń ze stołu, nalewanie i dystrybucję zupy. Każdy, kto ma nadszarpnięte nerwy może schronić się na chwilę w kuchni. Szczęściarze niedbający o zdrowie wyjdą na papierosa, ale wyjść też potrafią niepalący, bo niepalący się bałwanek, łańcuch lub bombka LED na choince przed domem lub na balkonie, to jak rzucone koło ratunkowe. Warto też dbać o dobre relacje z psem, jeśli taki się znajdzie w pobliżu. Zawsze można go wyprowadzić, aby nie dać się wyprowadzić z równowagi przez kochających bliskich.

Po drugim daniu – choć to tylko symboliczna nazwa, gdyż dań przed „ciepłym” już przepłynęło morze – hasło: „No to może rozpakujemy prezenty?”, jest następnym etapem wigilijnego rozprężenia. Gorzej, gdy będą nietrafione, a wśród biesiadników trafi się babcia krytykantka, która w jesieni swego życia już nie widzi potrzeby, aby powściągać opinie i budować wyważone osądy. Gdy usłyszymy po rozpakowaniu prezentu: „A komu podobała się taka koszula?”, tylko homeryckim śmiechem, i to zaraźliwym, rozładujemy atmosferę. Według naukowców nawet sztuczny i wymuszony rechot pomaga nam produkować endorfiny, więc warto zaaranżować taką etiudkę dla dobra wszystkich.

przezyc_swieta_i_nie_zwariowac
fot. Evelyn/Unsplash

Bądź ZEN, bo od czegoś masz wyobraźnię

Moja rada na sytuację beznadziejną, gdy już nie mamy wpływu na płacz osesków, krzyki synowej sczepionej z teściową oraz przekonywanie się wujów, którego samochód mniej zatruwa ekosystem, to połączenie tradycji katolickiej z filozofią buddyjską. Nad wigilijnym stołem należy przybrać wówczas uśmiech Dalajlamy. Przenieść się w wyobraźni do Tybetu i starać usłyszeć łopot kolorowych flag modlitewnych na szlaku prowadzącym do zanurzonego w chmurach aszramu. Oddychamy głęboko, wierząc, że każdy oddech napełnia nas spokojem, a wydech (podobny do tego Godzilli na Manhattanie), wyrzuca całą nagromadzoną po woreczek żółciowy złość.

Na siłę nie warto

Czasem korci nas, by uciec zawczasu przed całym świątecznym zamieszaniem, odgradzając się na te kilka dni parawanem, jak przesuwnymi japońskimi ścianami fusuma. Bo logicznie patrząc, nie wydaje się sensownym ten upragniony wolny od pracy i mistyczny czas najpierw spędzać na morderczych praniach tapicerki kanapy, sprzątaniu kuchni po tylne ścianki szafek, lepieniu pierogów i patroszeniu ryb, których nawet nie lubimy, a potem w pocie czoła robieniu dobrej miny do złej atmosfery przy stole. Choć powinno się dążyć do jedności przy świątecznej wieczerzy i dbać, by rodzina była razem, niejednokrotnie jedynym rozsądnym rozwiązaniem wydaje się wyjazd – choćby w trudne Boże Narodzenie obfitujące w rozstania, rozwody i choroby siłą rzeczy uniemożliwiające kontakt. W takiej sytuacji polecam ucieczkę do Górali. Tam chyba najpełniej można świętować, blisko tradycji, tak po tishnerowsku, a i niebo znajduje się bliżej naszych głów. Wesołych Świąt wszystkim!


Przeczytaj także: Wieczne szachy

O autorze

Anna Harasimowicz

Redaktor, od 15 lat związana z branżą wydawniczą (m. in. Grupa ZPR Media, Moda na Zdrowie Sp. z o.o.). Wieloletni sekretarz redakcji, autorka tekstów branżowych oraz felietonistka. Z wykształcenia psycholog społeczny, fizjoterapeuta i naturoterapeuta. Przyjęła inicjację pierwszego stopnia Reiki. Miłośniczka SPA, Wellness, życia blisko natury i idei slow life. Pasjonatka literatury, teatru, filmu, architektury, włoskiej kultury oraz designu i mody.
fot. Fotomorfoza/makijaż Magdalena Zielińska
zobacz więcej

Najnowsze artykuły

Butikowe hotele SPA z artystyczną duszą

Butikowe hotele SPA zapewniają luksusowe warunki pobytu w niebanalnych, wysmakowanych wnętrzach. Bywa że organizują koncerty i wystawy, choć już sam ich wystrój jest sztuką samą w sobie.

zobacz więcej
Wzmocnij odporność w SPA!

W Chacie Solnej hotelu Manor House SPA panuje mikroklimat podobny do tego w podziemnych w jaskiniach solnych. Taka terapia niesie szereg prozdrowotnych korzyści!

zobacz więcej
Kabina SPA dla dwojga Salve in Terra

Intymne SPA dla dwojga, kojące zmysły i łączące się ze zdrowotnymi zabiegami? Takie możliwości zapewnia kabina Salve in Terra.

zobacz więcej
zobacz więcej

Miejsca SPA&MORE wszystkie miejsca