Netflix, nowa era seriali i ostrzeżenie Olgi Tokarczuk

Autor: Anna Harasimowicz
22 stycznia 2020
fot. Getty Images Pro

Katarzyna Janowska, redaktor naczelna działu kultury w portalu Onet.pl, przyznała w jednym z ostatnich wydań „Rezerwacji”, że „zarwała noc”, aby obejrzeć cały trzeci sezon „Watahy”, natomiast redaktor Andrzej Morozowski w swoim programie „Tak jest” skonstatował, że zaczął oglądać seriale, bo zauważył, że przestał być czynnym uczestnikiem rozmów w czasie spotkań towarzyskich. Czyli to już nie wstyd? Nie, zwłaszcza, że Netflix i inne serwisy streamingowe oferują nie tylko rozrywkę na poziomie pop, ale i wartościowe treści.

Przyznam, że też czuję się wyobcowana, gdy ktoś rozmawia przy mnie o serialach, które powszechnie i od lat towarzyszą Polakom, ponieważ dochodzą do ich domowych odbiorników dzięki antenie zbiorczej. Przeżyłam długą rozłąkę z tym gatunkiem filmowym i w dorosłym życiu całkowicie nie miałam na niego czasu i chęci. Oczywiście, temat nie był mi obcy, albowiem kino i telewizję od urodzenia uwielbiam, jednakże moja znajomość seriali zaczęła się od niefortunnej „Dynastii”, albowiem była nowością gatunku w naszej dwuprogramowej rzeczywistości TV.

Anna Harasimowicz/ fot. Dominika Wiśniewska

Potem obejrzałam kilka odcinków „W labiryncie”, ale tylko ze względu na moje koleżanki z klasy, które brały udział w obsadzie. Fabuły niestety kompletnie nie zakarbowałam w pamięci. Ale dobrze pamiętam, że podczas rodzinnych czy towarzyskich spotkań rozczulanie się ciotek nad losem „Niewolnicy Isaury” i wątpliwej jej urody, rozśmieszało mnie do łez, bo nie dało się dla mnie tego dzieła oglądać. Dziś przeżywamy istną rewolucję, ponieważ przy wigilijnym stole o „Wiedźminie” rozmawiały w moim domu aż trzy pokolenia świadomych widzów.

Jednak za mojego dzieciństwa oglądanie tasiemców to była „kaszana” i „obciach”. Dopiero późniejsze lata kinematografii pokazały, że seriale nie muszą być ckliwymi sagami i na dobre serce skradły mi „Przystanek Alaska” i oczywiście lynchowskie „Miasteczko Twin Peaks”. Po nich była pustka. Zapadły dla mnie długie lata mroku serialowego, czyli lekko licząc 20 lat! Aż tu nagle maestro Scorsese misternie utkał dla HBO „Zakazane imperium” ze Seve’m Buscemi w roli głównej. I przepadłam na 5 długich sezonów.

nowa era seriali
fot. Facebook/Olga Tokarczuk

Uzależnić się jest łatwo

Nawet Olga Tokarczuk w swojej mowie noblowskiej nawiązała ostatnio do seriali, które mają na nas ogromny wpływ. I choć nie przynoszą katharsis, bo taki jest ich cel utrzymywania nas w wiecznym niedosycie i żądzy kontynuacji, wydaje się, że wielu ludziom to nie przeszkadza. Tyle tylko, że nie dostrzegamy zatrważającej kradzieży czasu, która towarzyszy serialom. Mi ona szybko zaczęła doskwierać. Znane nam dawniej narkotyczne uzależnienie od programów TV doszło przy nowoczesnych tasiemcach do poziomu głodu zombi i graczy komputerowych lub nawet jeszcze dalej… Z mojej perspektywy dostrzegam, że uzależnienie od kolejnych sezonów produkcji Netflixa może dla niektórych być całkiem efektywną i nierzadko wzbogacającą odskocznią od codzienności, czy pustki, ale wśród zadowolonych widzów zdecydowanie wygrywają osoby, które nie potrzebują snu. Niestety nie mam takich supermocy.

Pazerne macki seriali

W serialowe sidła wpadam jedynie wieczorami zimnych pór roku. W ciepłe żyję bez TV, dlatego pewnie wydaje mi się, że to uzależnienie kontrolowane. Zatem głównie w okolicy świąt, odbijam sobie post w dwójnasób. Prawie nieograniczony dostęp do światowych produkcji oszałamia chyba każdego. Kanały streamingowe dają równocześnie wspaniałą możliwości wyboru podyktowanego indywidualnymi preferencjami. Choć lubię mieć własne zdanie na temat popularnych filmów i kiedyś każdy zaczęty kontynuowałam do końcówki listy płac i logo producenta taśmy filmowej, jednak prowadzę dziś ostrą selekcję, bo życie jest coraz krótsze. Jeśli coś mnie nie zafascynuje, wyłączam, narażając się na publiczny lincz.

nowa era seriali
fot. Getty Images Pro

Z czegoś trzeba zrezygnować

Jednym z przykładów jest kompletnie przeze mnie zignorowany serial „Gra o Tron”. I nie chodzi tylko o to, że mnie nie porwał, ale o to, że jest tyle treści filmowych, które coś wnoszą do naszego życia, zmuszają do myślenia, pozwalają poznawać inną kulturę, subkulturę czy choćby zawiłość ludzkiej osobowości, że szkoda mi na inne czasu. Oczywiście wśród dzieł z kategorii fantasy mam swoich faworytów, ale szczerze powiem, że wolę futurystkę, zwłaszcza taką, która jest dowodem na genialne proroctwa Lema.
Z wielu względu często lepiej jest wybrać kategorię filmów pełnometrażowych, niż dać się usidlić zakładce seriale. W końcu streamingi to też genialne filmy stworzone na szeroki ekran oraz zachwycające dokumenty. Choćby na Netflixie możemy oglądać filmy równocześnie wchodzące do kin, jak to miało niedawno miejsce choćby z przewrotną „Mową ptaków” Xawerego Żuławskiego, czy wcześniej z zachwycającym filmem „Roma” Alfonso Cuaróna. Dziś mamy szansę obejrzeć kandydatów do Oscara takich, jak brawurowo zagranych przez duet Hopkins i Pryce „Dwóch papieży”, „Irlandczyka”, „Historię małżeńską” czy poruszające dokumenty: „Amerykańska fabryka” i brazylijską „Krawędź demokracji”. Seanse niezbędne dla zrozumienia wyborów jury Amerykańskiej Akademii Sztuki i Wiedzy Filmowej lub ostrej z nią polemiki.

Nowe i stare filmy sterowane własnym pilotem

Mimo sprzeciwów w środowisku filmowców i kontrowersji wokół Netflixa, trudno mi byłoby myśleć o ograniczeniu do niego dostępu, tak jak do innych kanałów streamingowych, jak choćby HBO GO. Niezależnie czy oglądamy ruchome obrazy w luksusowym kinie domowym czy na ekranie tabletu, jedno jest pewne – mamy we władzy wielkie produkcje. Tylko dla młodego pokolenia jest to oczywiste, że mając dostęp do filmu, który właśnie wszedł do kin, mogą zatrzymać Lucka Skywalkera w pół kroku, by pójść po chipsy z bobu do kuchni, a postać protagonisty nie miga na ekranie nerwowo, tak jak dawniej na pauzie odtwarzacza video. Kiedyś nam się to nie śniło.
Cudowne jest też to, że nie posiadając biblioteki DVD, zajmującej przestrzeń na cennej powierzchni mieszkalnej, jesteśmy w mocy cofnąć się choćby do fragmentów lub – gdy czas pozwoli – całych emisji dzieł nagrodzonych lata temu Oscarem, Złotym Globem lub Lwem. Mamy w zasięgu ręki filmy wielkiego formatu, takie jak: „Dotyk zła” Orsona Wellesa, „2001: Odyseja kosmiczna” Kubricka, „Łowcy androidów” Ridleya Schotta w ostatecznej wersji reżyserskiej, po której możemy zapoznać się z jego nową kontynuacją „Blade Runner 2049”.
Jeśli ktoś przegapił w kinie filmy takie jak: „Birdman”, „American Hustle”, „Wojna Charliego Wilsona”, „Zjawa” czy „Interstellar”, ma szansę nadrobić to teraz we własnym salonie.

nowa era seriali
fot. Thibault Penin/Unsplash

Seriale, które przejdą do historii kina

Nie zapominajmy, że wśród seriali znajdziemy dziś prawdziwe perły, a osoby interesujące się dowolnymi dziedzinami, mogą wybrać coś, co wzbogaci ich wiedzę. Mnie zachwycił niedawno „Mindhunter” Davida Finchera, oparty na bestsellerze o początkach behawiorystyki wykorzystywanej w kryminalistyce. Książka została napisana przez najlepszego w historii FBI profilera. W HBO GO znalazłam również wspaniały serial o powstaniu telewizji FOX News i jej mocy sprawczej, czyli wykreowaniu prezydenta – Donalda Trumpa. Rola Russella Crowe według mnie życiowa. Ale jeśli ktoś nie przepada za jego aktorstwem i woli patrzeć na piękne panie: Charlize Theron, Nicole Kidman i Margot Robbie, znajdzie powyższą historię w kinowym skrócie pt.: „Gorący temat”. Godny polecenia jest również serial HBO i BBC, traktujący o wciąż aktualnym temacie – „Brexit: The Uncivil War” – demaskujący i zatrważający. Z naszego podwórka polecam „Rojst” w reżyserii Jana Holoubka, ze wspaniałą rolą Andrzeja Seweryna. Tytuły można mnożyć, ale lepiej tu przerwę, bo i tak nie wiem, czy ktoś ze mną do końca tekstu dotrwał. Może przeglądacie już Netflixa?

 

Przestrzegam tylko (w tym siebie), przed uzależnieniem. Trzeba wprowadzić limity oglądania i je kontrolować. Dozowanie przyjemności jest tu szczególnie ważne, a twórcy seriali specjalnie wydłużają filmowe opowieści, aby nas nie doprowadzić zbyt szybko do końca historii. Jak mawiał Piotr Skrzynecki: „Pośpiech poniża”. Często sobie to powtarzam, ku przestrodze.

 

 

 

 

 

 

 


Przeczytaj także: Koniec balu, panno Lalu – w Sylwestra Netflix wygrywa

O autorze

Anna Harasimowicz

Redaktor, od 15 lat związana z branżą wydawniczą (m. in. Grupa ZPR Media, Moda na Zdrowie Sp. z o.o.). Wieloletni sekretarz redakcji, autorka tekstów branżowych oraz felietonistka. Z wykształcenia psycholog społeczny, fizjoterapeuta i naturoterapeuta. Przyjęła inicjację pierwszego stopnia Reiki. Miłośniczka SPA, Wellness, życia blisko natury i idei slow life. Pasjonatka literatury, teatru, filmu, architektury, włoskiej kultury oraz designu i mody.
fot. Fotomorfoza/makijaż Magdalena Zielińska
zobacz więcej

Najnowsze artykuły

Butikowe hotele SPA z artystyczną duszą

Butikowe hotele SPA zapewniają luksusowe warunki pobytu w niebanalnych, wysmakowanych wnętrzach. Bywa że organizują koncerty i wystawy, choć już sam ich wystrój jest sztuką samą w sobie.

zobacz więcej
Wzmocnij odporność w SPA!

W Chacie Solnej hotelu Manor House SPA panuje mikroklimat podobny do tego w podziemnych w jaskiniach solnych. Taka terapia niesie szereg prozdrowotnych korzyści!

zobacz więcej
Kabina SPA dla dwojga Salve in Terra

Intymne SPA dla dwojga, kojące zmysły i łączące się ze zdrowotnymi zabiegami? Takie możliwości zapewnia kabina Salve in Terra.

zobacz więcej
zobacz więcej

Miejsca SPA&MORE wszystkie miejsca